Była dla mnie jak członek rodziny, przecież dzieliliśmy tyle sukcesów, radości i smutków...
Pod koniec lat 70-tych Estrada Koszalińska zaproponowała mi przygotowanie programu autorskiego pt. "Andrzej Frajndt zaprasza". Jechałem z Warszawy na nagrania i przejeżdżając przez Inowrocław zobaczyłem na mieście plakaty reklamujące koncert Anny Jantar. Śpiewała wówczas już z zespołem, który był zaczątkiem późniejszego Perfektu. Zatrzymałem się, bo przecież nie mogłem odmówić sobie spotkania z Anią. W trakcie rozmowy mówiła wtedy o swoim wyjeździe do Stanów, pytała mnie, czy nie pojechałbym z nią. Odmówiłem, mój autorski program całkowicie uniemożliwiał mi taki wyjazd. Nie sądziłem jednak wtedy, że już nigdy więcej jej nie zobaczę...
Nasza współpraca rozkładała się na dwie płaszczyzny. Razem z zespołem Partita, którego byłem i jestem członkiem do dziś, nagrywaliśmy razem piosenki, a także towarzyszyliśmy jej na różnych festiwalach w charakterze chórku. Tak było np. w 1975 roku na festiwalu w Sopocie, gdzie otrzymała jedną z głównych nagród. To wspomnienie jest bardzo żywe we mnie, ponieważ Ania była wtedy w ciąży i czuła się bardzo źle. Kilka miesięcy później urodziła się Natalia i teraz kiedy ją widzę żartuję, że śpiewała już ze mną w Sopocie, sama o tym nie wiedząc!
Drugą płaszczyznę naszej współpracy stanowiły wspólne występy, ale już bez zespołu Partita. Jeździliśmy po Polsce z jej programem estradowym, do którego scenariusz napisał Janusz Weiss. Program miał swoją fabułę, bardzo śmieszną i nie był tylko składanką piosenek Ani i moich. Historyjka, jak to trzech pseudoorganizatorów, hochsztaplerów zatrudnia wykonawcę - piosenkarza, który ma towarzyszyć Ani w trakcie koncertu, była tłem tego programu. Pojawiałem się na scenie niby z zaskoczenia, w szlafroku, goląc się, zupełnie nieprzygotowany. Jarek Kukulski, Antek Kopff i Janusz Weiss pełnili rolę konferansjerów i to oni właśnie jako fałszywi menagerowie, angażowali mnie na scenie do roli śpiewającego partnera Ani. Śpiewałem z nią piosenkę pt. "Dwie tęsknoty", a następnie kilka swoich solowych utworów. Finałem koncertu był utwór „Zawsze gdzies czeka ktoś”, który także śpiewałem z Anią w duecie. Program ten niestety nigdy nie został nagrany i zarchiwizowany, mimo że graliśmy go bardzo wiele razy w różnych miastach w Polsce, a także dla Polonii w Szwecji. Pamiętam nasz występ w teatrze w Sztokholmie, przyszły tłumy, było także wielu Szwedów. Fragment programu zapowiadaliśmy z Anią po szwedzku i ze strachem obserwowaliśmy publiczność, czy aby się z tego nie śmieje. Przecież nie znaliśmy tego języka i jego brzmienia. Ktoś napisał nam po prostu tych kilka zdań po szwedzku na kartce.
W roku 1978 musiałem na krótko przerwać nasze wspólne występy, gdyż wyjechałem na Festiwal Przebojów do Drezna. Reprezentowałem Polskę wraz z Ireną Jarocką. To był ważny festiwal w mojej karierze i telewizja niemiecka szeroko komentowała to wydarzenie emitując teledysk festiwalowy z moją piosenką, na przemian z lotem pierwszego kosmonauty z NRD w kosmos. Akurat działo się to w tym samym czasie. Kiedy wróciłem do Warszawy, dosłownie zamieniłem walizki i od razu pojechałem na trasę i dołączyłem do Ani. Była wtedy wraz z zespołem w Lublinie. Właśnie tam w Lublinie, w trakcie wspólnej kolacji podszedł do mnie człowiek z recepcji hotelu informując mnie, że otrzymałem pilny faks. Zaskoczenie było ogromne kiedy czytałem: "Prosimy o natychmiastowy kontakt z Pagartem w sprawie koncertów w Niemczech". Byłem w takiej euforii po moim przyjeździe z Drezna, że do głowy mi nie przyszło, że to był po prostu... żart, oczywiście autorstwa Ani. Bardzo często żartowała, była w prywatnym zachowaniu szalenie bezpośrednia, dziewczyna - chłopak, nieprawdopodobnie towarzyska. Kiedy wróciłem z recepcji do stołu, przy którym jedliśmy kolację, zastałem ciszę. Ania była tak zapatrzona w swój talerz, że nie było widać jej oczu. Oczywiście z trudem opanowywała śmiech. Takich wesołych, niezapomnianych momentów było więcej. Nie zapomnę nigdy tzw. "zielonych" koncertów, które kończyły nasze kilkutygodniowe trasy, zespół grał nam wtedy np. w innej tonacji i nie sposób było "wyciągnąć" refrenu. Potem oczywiście powtarzaliśmy utwór w tonacji już właściwej, ale trzeba było i tak się z tego mocno tłumaczyć publiczności.
Zapamiętałem jej garderobę: pachnącą, pełną kosmetyków, kolorową. Ania nigdy nie pojawiała się bez makijażu. Była wesoła, roześmiana, ale pamiętam także, że potrafiła zamknąć się w sobie, wyłączyć, skupić - najczęściej w autokarze, kiedy podróżowaliśmy wspólnie. Tak łatwo powiedzieć, że była dobra. Ale tak właśnie naprawdę było, kiedy np. na festiwal w Zielonej Górze przygotowała mi w hotelu interpretację piosenki pt. "List znad Newy", którą tam śpiewałem, zresztą z muzyką J. Kukulskiego. Kiedy powiedziałem jej, że urodzi mi się syn, od razu zaproponowała mi wózek po Natalce. To były bardzo znaczące gesty, przyjacielskie i zupełnie bezinteresowne. Była stanowcza i mądra, nie lubiła pustki. Jej życie dzieliło się na sen i działanie. Kiedy otrzymałem propozycję wyjazdu na ten pamiętny festiwal do Drezna, od razu zmieniła scenariusz naszego programu. "Andrzeju, Ty sobie jedź, my coś wymyślimy..." - powiedziała. Rozumiała dobrze, jak wiele ten wyjazd dla mnie znaczy.
Patrząc na Natalię, widzę Anię - symbol witalności, dziewczynę o niespotykanej energii. Była dla mnie jak członek rodziny, przecież dzieliliśmy tyle sukcesów, radości i smutków.
"Andrzeju, nie wiem jak Ci to powiedzieć. W tym samolocie, który miał katastrofę była Ania Jantar" - słów mojej sąsiadki, która wiedziała, że się przyjaźniliśmy nie zapomnę nigdy. Nie wychodziłem z domu kilka dni.